Kocham piłkę nożną.
Tak,
otwarcie się do tego przyznaję. Uwielbiam wpatrywać się w równiutko ściętą
murawę, po której biega dwudziestu dwóch (zazwyczaj) zawodników oraz arbiter
główny. Ten niegdyś czarno-biały, a dzisiaj już różnokolorowy, skórzany
przedmiot uszyty na kształt kuli jest dla mnie czymś niezwykle fascynującym. Atmosfera
meczu, możliwość poczucia się częścią wielkiej zbiorowości, która wyznaje wspólne
wartości i ma podobne cele – to jest niesamowite! Dziewięćdziesiąt minut
podstawowego czasu gry – dla mnie jest to czas święty. Odcinam się od całego
świata, od problemów, trosk. Wtedy nie istnieje nic prócz boiska.
Arbiter
główny gwiżdże rozpoczynając dziewięćdziesiąt minut najpiękniejszego sportu
świata. Piłka rusza do tyłu. Powoli budowany jest atak pozycyjny jednej z
drużyn. Druga ekipa próbuje czysto odebrać piłkę lub czyha na błąd przeciwnika.
Atak pozycyjny, przejęcie, szybka kontra. Męska walka bark w bark, czyste
wślizgi. Kółeczka, dryblingi, wazeliny, siatki, szczupaki, przewrotki, klepki,
rondo – tak, jestem zwolennikiem magii piłki nożnej. Mocny pressing to to, co
podziwiam. Postawienie autobusu to natomiast to, co mnie niezwykle mierzi. Zdecydowanie
należę do grona osób, które uwielbiają ofensywny styl gry. Jednak potrafię
docenić wyśmienitą grę w obronie.
Ośmieszenie
w piłce nożnej? Według mnie coś takiego nie istnieje. Przerzucenie piłki nad
rywalem, założenie mu siaty czy „objechanie” to elementy wyszkolenia, techniki
i tożsamości sportowej zawodnika – taki jego znak rozpoznawczy. Jasne, że
przeciwnika takie zadanie nie ucieszy, bo wtedy są przeważnie tylko dwa
wyjścia: albo narazić drużynę na niebezpieczną akcję boiskowego wroga, albo
zaryzykować i sfaulować. W takich sytuacjach nierzadko puszczają nerwy. Jednak
osobiście uważam, że nie ma o co robić aż takiej afery. Liczne komentarze na
forach, w prasie, telewizji dotyczące tego, czy zawodnik powinien robić kanał
albo rondo są zbędne. Takie zagrania są jedynie częścią stylu danego piłkarza.
Nie każdy jest w stanie perfekcyjnie przyjąć piłkę piętką, przebiec z nią
kilkanaście metrów i, chcąc wyjść na czystą pozycję, przerzucić piłkę nad innym
zawodnikiem tak, by móc zdobyć gola. To nie jest upokorzenie – to jest MAGIA!
Jeśli rondo jest prowokacją, a siatka upokorzeniem, to może należy zakazać też
dryblingu? W końcu jeśli napastnik (lub jakikolwiek inny gracz) objedzie swego
przeciwnika – najpierw jednego, potem drugiego, trzeciego wkręci w ziemię, a
bramkarza przelobuje, to też można uznać za… No właśnie – za co? Za brak
szacunku? Nie wydaje mi się. W piłce nożnej nie ma czegoś takiego jak brak
szacunku (chyba, że mówimy o brutalnych faulach). Czasem trzeba się po prostu
pogodzić z faktem, że ktoś może być lepszy technicznie, może mieć we krwi
magiczne zagrywki. Niektórzy ludzie mają ogromny talent i lubią się po prostu
bawić piłką, robić to, co sprawia im radość. Nie można obrażać się na zawodnika
za to, że chce zapewnić zebranym na trybunach ludziom wspaniałe, niezapomniane
widowisko. Musicie przyznać, że o „magicznych” zagraniach oraz akcjach mówi się
więcej i lepiej się je pamięta. Magia to część tego sportu. Dlaczego sztuczki
są przez niektórych uznawane za zachowanie nie fair? Może zakazać też
bezpośredniego uderzania z rzutu wolnego w światło bramki? Bo jakby nie było
jest to równoznaczne z przelobowaniem kilku zawodników broniącej się drużyny,
której bramkarz ma dodatkowo częściowo zasłonięte pole widzenia?
Piłka
nożna to piękny sport. Przynosi kibicom wielu doświadczeń i emocji. W czasie
meczu podwyższone tętno, rozszerzone źrenice, pocące się dłonie – to tylko
niektóre z objawów rozgrywającego się spotkania. Jednak sport jak to sport –
rządzi się swoimi prawami. Nie zawsze wygrywają lepsi – wygrywają ci, w których
przeciwnika bramce piłka zostanie umieszczona więcej razy. Czasem głównym
bohaterem staje się arbiter i jego decyzje – no niestety, kadra arbitrażowa
potrafi zepsuć nawet najlepiej zapowiadający się mecz. Nie ma jednak co
rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Raz się wygrywa, raz się przegrywa – na tym
polega sport. Nie można zapominać, że piłkarze to tylko zwykli ludzie. Owszem,
zarabiają czasem niewyobrażalne sumy, ale to nie zmienia faktu, że są tylko
ludźmi. Pieniądze nie czynią ich herosami, maszynami czy innymi supermanami –
to zwykli ludzie – tak jak ja, ty, Kasia czy Piotrek z osiedla.
Porażka jest czymś, co weryfikuje kilka spraw. Otóż, kiedy drużyna
cały (lub prawie cały) czas wygrywa, przybywa jej „kibiców”. Dlaczego „kibiców”
a nie po prostu kibiców? Bo kiedy zdarzy się przegrana, odpadnięcie w jakiejś
fazie rozgrywek, na forach pojawiają się przedziwne komentarze sezonowców,
którzy zwolniliby już cały sztab szkoleniowy, a zawodników sprzedali za niezłą
kasę do Chin (no może zostawiliby ze dwóch-trzech graczy, ale to i tak z wielką
łaską). Na tych wpisach jednak nie koniec. Otóż ci „kibice” przerzucają się na
inny klub – dziwnym trafem na klub, który aktualnie znajduje się na fali
wznoszącej. Teraz już wiadomo dlaczego „kibice”? Według mnie oni nie zasługują
na miano kibica. To zwykli sezonowcy, którymi gardzę. Jeśli kochać klub to
zawsze. Jeśli kibicować tylko przy zwycięstwach, to lepiej nie kibicować w
ogóle. Dumni po porażce i wierni po zwycięstwie.
Osobiście wiele razy słyszałam teksty typu: „Jak ci nie wstyd nosić
na sobie tego herbu?”, „Nie obchodzisz żałoby? Przecież przegrali.”, „Jaki
wstyd! Nawet drużyna X przeszła!” i tym podobne. Naigrywanie się z drużyny,
która przegrała? Przez kogoś, kto w ogóle nie ogląda piłki nożnej? I co to ma
na celu? Chcą mnie upokorzyć? Chcą, bym wyszła z roli kibica i okazała się
sezonowcem? Myślą, że się złamię i kurczowo chwycę innego klubu? Nie. Ja po
przegranym meczu pójdę na zajęcia w klubowej bluzie. Będę uśmiechnięta i uznam
wyższość rywala, którzy świetnie się bronił i wykorzystał swoją szansę na objęcie
prowadzenia. Potrafię – z bólem serca, ale potrafię – przyznać, że moja drużyna
zagrała słabe spotkanie, że nie dali z siebie wszystkiego albo mają mały spadek
formy. Ale nigdy, powtarzam, NIGDY nie odejdę, bo nie wygrają meczu! Dla mnie
to byłaby oznaka tchórzostwa. Bo z klubem jest się albo całym sercem, albo w
ogóle. Ja już od kilku lat jestem i zapewniam, że do końca swoich dni będę
wierna i oddana jednym barwom.
Nie wstydzę się barw ani herbu. Porażka czy zwycięstwo – jedność jest
najważniejsza. Bo drużyna bez kibiców jest niczym. A szacunek do rywala jest
podstawą. Zwycięzcy lub przegrani, ale zjednoczeni w próbowaniu. Dobrze, że
drużyna czasem przegra, bo właśnie wtedy wykruszy się ta zakała, którą są
sezonowcy. Zostaną tylko ci prawdziwi.
Ja też zostałam. Ludzie, którzy raczą mnie cytowanymi wcześniej tekstami
nie zdają sobie sprawy z tego, że przeżyłam z tym klubem nie tylko wspaniałe,
pełne triumfu chwile, ale też byłam w gorszych latach posuchy. Nie odeszłam
wtedy, nie odejdę i teraz. A oni? Nie chodzi tu nawet o to, że te komentarze
rażą moją dumę. Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, że nie wierzą w moje oddanie
klubowi. Nie wierzą, że ja naprawdę kocham ten klub i ten sport. A dlaczego? „Bo
jak dziewczyna może to lubić? Być fanem przystojnego piłkarza rozumiem, ale przecież
w klubie oni się co chwilę zmieniają! To bez sensu.”
Cóż…
Jestem dziewczyną i kocham piłkę nożną. Byłam, jestem i będę sercem tylko z
jednym klubem. I nie, nie wstydzę się tego – ja jestem z tego dumna!
Abrazos,
Loba